Wektor zagrożenia – recenzja
Strefa ma to do siebie, że gdy raz się w nią wejdzie, trudno znaleźć powrotną drogę. Nie inaczej i tym razem. I choć „Wektor zagrożenia” Wiktora Noczkina jest książką z uniwersum Survivalium, a nie Stalkera, to i tak wciąga w przygodę na długie godziny.
Strefa ma to do siebie, że gdy raz się w nią wejdzie, trudno znaleźć powrotną drogę. Nie inaczej i tym razem. I choć „Wektor zagrożenia” Wiktora Noczkina jest książką z uniwersum Survivalium, a nie Stalkera, to i tak wciąga w przygodę na długie godziny.
To już druga książka z serii Fabryczna Zona, której akcja dzieje się w świecie post apokaliptycznym, zdominowanym przez groźny Las. Drzewa powoli wypierają ludzi z ich siedzib, a zmutowane stwory sieją zniszczenie na i tak już małej populacji homo sapiens. Właśnie tak rysuje się tło najnowszej powieści Wiktora Noczkina, który postanowił wykorzystać rosnącą popularność universum Survivalium.
W takiej rzeczywistości przyszło żyć głównemu bohaterowi. Nastoletni Aleks przypadkiem wpada w sam środek konfliktu Czarnego Rynku z Armią Odrodzenia. Razem z doświadczonym Szwedem prowadzą czarnorynkowców do Kombinatu, w którym przed wybuchem pandemii prowadzono tajemnicze badania. Na miejscu dołącza do nich złodziejka Jana.
Akcji w powieści jest naprawdę sporo. Dobrze opisane potyczki z ludźmi i mutantami i ciekawa fabuła sprawiły, że książkę czytało się z przyjemnością.
Oczywiście można się przyczepić, że główni bohaterowie zarysowani są zbyt powierzchownie i gdyby dłużej się zastanowić to wszystko w literaturze już było. Ale nie o to chodzi. „Wektor zagrożenia” to dobra lektura by oderwać się od dnia codziennego, wciągnąć w wir przygody i może przy okazji pomyśleć o tym, że cały zbudowany na elektronice świat nie jest tak stały jak nam się wydaje. Tyle wystarczy dla dobrej rozrywki… o ile tylko nie mamy wygórowanych oczekiwań po świetnej skądinąd „Ślepej plamie” – wcześniejszej książce Noczkina. Ja miałem, dlatego pozostał pewien niedosyt.