Z Bartkiem Biedrzyckim o postapokaliptycznej Warszawie i nie tylko (WYWIAD)
Do księgarń trafia właśnie trzecia część najnowsza książka Bartka Biedrzyckiego „Dworzec Śródmieście”, czyli zwieńczenie trylogii warszawskiej KOMPLEKS 7215. Z tej okazji postanowiłem przepytać autora o postapokaliptyczną scenę w Polsce i o to czy zamierza odwiedzić Czarnobyl.
Bartek, na początku gratuluję już trzeciej książki z serii. Eksploatujesz temat z niemal taką skutecznością jak Dmitr Głuchowski. Czerpałeś inspirację z jego „Metra 2033” czy wpadłeś na pomysł podobnego umiejscowienia pierwszej książki już wcześniej?
Cześć. Z tą skutecznością, to nie do końca – on stworzył międzynarodowy hit, a ja tak raczej w lokalnej skali. Seria UM2033 była jedną z moich inspiracji, chociaż niejedyną i nie najważniejszą. Bardziej zresztą tutaj odwołałbym się nie do oryginalnej powieści, ale do „Pitera” Szymuna Wroczka i trylogii petersburskiej Andrieja Diakowa.
Prócz nich był Paweł Siedlar i „Ewolwenta w cieniu wysokich kominów” – pierwszy znany mi tekst, który motyw warszawskiego metra jako schronu poruszał jeszcze przed uruchomieniem stołecznej kolejki podziemnej. I parę innych pozycji, jak chociażby klasyczny „Listonosz” Brina, w którym także była społeczność naukowców.
Były też inspiracje bardziej odległe, do których czasem nawiązywałem jakimś detalem, takie, jak awanturnicze i podróżnicze książki, które czytałem w dzieciństwie i nadal lubię czytać.
Na polskiej scenie powieści post-apokaliptycznych jesteś właśnie trochę takim Głuchowskim. Z wykreowanego przez Ciebie uniwersum korzystają inni twórcy. Domyślam się, że to z jednej strony powód do dumy, ale z drugiej czy nie boisz się, że ktoś wykorzysta je lepiej od Ciebie? Jaki masz w ogóle stosunek do wykorzystywania gotowych światów przez innych twórców?
No właśnie nie jestem (śmiech). Na razie trudno mówić o „twórcach”, jest Dominika Węcławek, autorka „Upadłej Świątyni”. Czy boję się, że ktoś napisze lepszą książkę? Wręcz przeciwnie – jestem bardzo ciekaw, co może z tego dość prostego settingu wyciągnąć i zupełnie nie przeraża mnie myśl, że ktoś może być w tym lepszy. W końcu to tylko rodzaj zabawy, literackiego wyżycia. Staram się mieć dystans do pisania, traktować je jak hobby.
Z Dominiką pracowaliśmy bardzo dużo i było kilka rzeczy, które zmieniła po moich uwagach, ale była to raczej praca bezproblemowa. Na pewno pomógł fakt, że dobrze znamy się z branży komiksowej i przez poprzednie kilka lat zdarzało nam się współpracować zarówno branżowo jak i spotykać całkiem prywatnie, towarzysko. Więc ta współpraca była udana. Raz tylko postawiłem veto, kiedy pojawił się motyw zupełnie nie pasujący według mnie do jednej z postaci.
Światy współdzielone to trudne zagadnienie – świetnie to widać szczególnie w przypadku komiksów, gdzie przez lata wielu twórców pracuje nad tą samą postacią, jak i w przypadku franczyz filmowych. Najlepszym przykładem są chyba Gwiezdne Wojny – część fanów akceptuje nowości i zmiany, a część się zaskorupia.
Praca we współdzielonym uniwersum ma wady i zalety – po pierwsze, mamy już dany świat, warunku wejściowe, zarysowanych bohaterów (ja akurat nie miałem, ale to inna sprawa). Z drugiej te warunki i dotychczas opisane wydarzenia wymuszają trzymanie się status quo dla świata – co czasem nie pozwala pojechać po bandzie. No i wymaga odpowiednich umiejętności. I ogromnej pracy redakcyjnej. Mam na dysku plik o nazwie „Podręcznik K7215” i jest to straszne dzieło, w którym każda postać, każdy mutant, miejsce i organizacja są dokładnie opisane. Wygląda prawie jak podręcznik do gry RPG.
Czy w gronie twórców Fabrycznej Zony czuć nutkę współzawodnictwa? Czy sukcesy innych pisarzy FZ i popularność całej serii motywują Cię do jeszcze cięższej pracy?
Współzawodnictwo – nie. Nie ścigamy się, nie rywalizujemy ze sobą. Współpraca, wsparcie, betowanie tekstów czy przedpremierowe uwagi natomiast jak najbardziej mają miejsce. Zresztą nie tylko w ramach Fabrycznej, ale w ogóle w gronie ludzi, którzy piszą książki fantastyczne często wymieniamy się uwagami, omawiamy pomysły.
I czasem wrzucamy się nawzajem do tekstów.
Klimat postapo nieodłącznie kojarzy się z Czarnobylem. Zwiedzanie Zony masz już za sobą czy może jeszcze przed?
Ja mam straszny problem, jak ktoś mówi, że zona i Czarnobyl to postapo. Zona, gra S.T.A.L.K.E.R. to bardziej survival horror. Owszem, sztafaż, dekoracje – to jest podobne, ale w zonie świat się nie skończył, cywilizacja nie upadła. Czarnobyl funkcjonuje w pewnej bańce, ale tę bańkę otacza nasza rzeczywistość, co nadaje jej specyficznego charakteru.
W Prypeci ani nigdzie indziej w zonie jeszcze nie byłem. Mam nadzieję, że zdążę, zanim zamieni się w Bieszczady, w których ostatni raz dziko było dwadzieścia lat temu.
Widzisz się w konwencji romansu? Może jakiś gorący wątek w postapokaliptycznym świecie? (O to pytanie prosiła nasza redakcyjna koleżanka z serwisu SuperPani.pl)
Myślę, że dałbym radę. Napisałem nawet kiedyś, piętnaście albo może dwadzieścia? lat temu cyberpunkowy romans. O hackerze, który zakochał się w sztucznej inteligencji, nie mając świadomości, że to nie jest prawdziwa kobieta. Zakochał się tak mocno, że dla niej porzucił real life i mięso. Ale nie jest to mój preferowany gatunek.
Co do romansu w postapo – jest przecież taki wątek. To Emila, nauczycielka Emilka, nieprzytomnie i bezdurno zakochana od dziecka właściwie w nieco starszym koledze, rudobrodym stalkerze imieniem Borka. Ten motyw zresztą, dotąd traktowany nieco po macoszemu w dwóch pierwszych moich książkach, w finale trylogii wysuwa się może nie na pierwsze miejsce, ale na pewno staje się dużo ważniejszy. Ta ich relacja romantyczna (no, nie tylko romantyczna) pozwala mi pokazać lepiej pewne mechanizmy dotyczące ludzkich interakcji i zredefiniowanej moralności po apokalipsie.
Zresztą w tych książkach jest trochę więcej, naprawdę najróżniejszych, relacji damsko-męskich – od matriarchalnych Walkirii, aż po zauroczonego koleżanką chłopca.
Czy sukces Twoich książek zmienił coś w Twoim życiu?
Niewiele. Na pewno jest dużo radości, nagle mnóstwo ludzi mnie rozpoznaje i więcej jeżdżę na konwenty – częściej na fantastyczne obecnie niż na komiksowe, jak dawniej. Ale poza tym tak naprawdę nic ważnego się nie zmieniło.
Jakie masz plany na 2017 rok? Kolejna książka? A może powrót do podcastów?
Pracuję teraz nad popularnonaukową książką o historii radzieckiego programu stacji kosmicznych Salut i Ałmaz. Nie wiem, czy i kiedy ta książka ujrzy światło dzienne, jestem po rozmowach z wydawcami, ale jeszcze nic pewnego w tej sprawie nie da się powiedzieć.
Na pewno chciałbym skończyć w tym roku komiks „Jak będę duży, to zostanę Hadfieldem” nad którym od dłuższego czasu pracujemy z Błażejem Kurowskim. Mam pomysł na zbiór opowiadań w klimatach Kompleksu, ale to się chyba musi jeszcze odleżeć.
Do podcastingu nie wracam, bo nigdzie nie odszedłem. Nieprzerwanie nadaję. Na moim blogu są teraz aktywne dwie serie audycji z omówieniami książek Bohdana Peteckiego i współdzielonego uniwersum Świat Czarownic. W październiku obchodzę dziesięciolecie nadawania, co czyni mnie jednym z najdłużej nieprzerwanie nadających polskich podcasterów. Mam zamiar dalej nagrywać, bo jest to naprawdę wielka frajda.
Nie wiem, co jeszcze. Na razie odstresowuję się przed premierą sklejając modele z papieru.